World News

Ludzie z pustego obszaru

Tragedia człowieka z PGR polega na tym, że nie należał nigdzie – ani to chłop ze wsi, ani miastowy, ani rolnik, ani robotnik.

Bartosz Panek – (ur. 1983) reporter, dziennikarz radiowy. Niedawno ukazała się jego książka „Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach” (Wyd. Czarne).

Najlepiej byłoby, gdyby PGR-y w ogóle nie powstały – mówi cytowana przez ciebie socjolożka Elżbieta Tarkowska. Mocne stwierdzenie…
– Myślę, że to jest retoryczne podsumowanie pewnego etapu badań Elżbiety Tarkowskiej, która widziała w popegeerowskiej III RP mnóstwo nieszczęścia i nowej biedy, będącej pochodną starej biedy. Dlatego odbieram to nie jako historiozoficzną myśl, ale wyraz pewnej emocji. Jasne, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy znaleźli zatrudnienie w przestrzeniach, które nie tworzyły enklaw, i w zakładach, które nie byłyby oparte na hierarchicznym sposobie zarządzania. Do PGR-ów przecież wszystko się dowoziło. Z zewnątrz był lekarz, przyjeżdżały zespół muzyczny, teatr, kino. Niewiele gospodarstw miało taką bazę na miejscu. Zarazem powstało sporo domów kultury, szkół i żłobków, przychodni i gabinetów pielęgniarskich. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej pojawiali się, i to w wielu PGR-ach, raz na tydzień albo dwa razy na miesiąc. Oczywiście te funkcje socjalne sprawiły, że sporo miejsc mogło w miarę sensownie funkcjonować, a niektóre społecznie się podniosły, bo wcześniej w ogóle nie było tam przychodni, żłobków czy przedszkoli. Ale myślę, że geograficzne oddzielenie wpływało jednak na wsobność tych społeczności. Natomiast pytanie podstawowe brzmiałoby: co w zamian za PGR-y?

Właśnie, powojenna Polska była nędzarką – piszesz. Łatwo zapomnieć o punkcie startowym polskiego rolnictwa po wojnie. W ogóle polskiej gospodarki.
– Nie jestem ekspertem od ekonomii, ale wiemy, że z powodu II wojny światowej znaczna część pól była nieużytkowana, infrastruktura zniszczona, ludność przetrzebiona, zmęczona, wypalona okupacyjnym życiem. W 1945 r. komisja ekspertów sugerowała, by stawiać na rolnictwo indywidualne, ale to było sprzeczne z radzieckimi oczekiwaniami. Po 1948 r. zaczęła się administracyjna kolektywizacja, która nie powiodła się i napotkała opór chłopów. Rok później, głównie z zasobów wcześniejszych Państwowych Nieruchomości Ziemskich, powstały państwowe gospodarstwa rolne, co wpisywało się w stalinizację i nacjonalizację, choć wymagało niemałych inwestycji w infrastrukturę. Gospodarstwa indywidualne to ciekawy pomysł, ale z drugiej strony industrializacja wsi na masową skalę była raczej niemożliwa w tamtych warunkach. Kto by mógł wchłonąć te ręce do pracy? To pytanie, na które nie ma dziś dobrej odpowiedzi.

Jeszcze przez chwilę ciągnąc tę alternatywną ścieżkę historii – powstanie PGR-ów to jedno, odrębną sprawą jest to, co zrobiono z nimi w III RP. Cytujesz byłego ministra Janusza Lewandowskiego, który przyznaje, że zarówno jemu, jak i innym politykom zabrakło wyobraźni.
– Ważniejsze są chyba słowa Tadeusza Mazowieckiego, że byłym pracownikom PGR-ów można było zaproponować lepsze warunki odejścia z państwowego rolnictwa. Państwo przyjęło filozofię nieinwestowania w niedochodowe przedsiębiorstwa, zakładając, że wolny rynek lepiej zagospodaruje te zasoby. A proces zmian można było rozłożyć na dłuższy czas i stopniowo wygaszać PGR-y. Najważniejszy problem to brak osłony socjalnej i sensownej polityki dla tych obszarów. Do tego trzeba pamiętać, że PGR-y stanowiły strukturę społeczną i w zasadzie nic jej nie zastąpiło – do dzisiaj tak jest. Państwo raczej uciekało z tamtych terenów. Został Kościół. To jest w zasadzie jedyna instytucja, która istnieje wszędzie.

Czytając twoją książkę, pomyślałem, że państwo w zasadzie nie miało wiele do zaoferowania byłym pracownikom PGR-ów. Najchętniej zrobiłoby z nich przedsiębiorców, ale to trochę naiwne założenie, choć charakterystyczne dla kapitalistycznej Polski.
– Na początku lat 90. była nadzieja, że to usługi wchłoną zwolnionych pracowników. Jednak brakowało rozwiniętego rynku tych usług, szczególnie w mniejszych ośrodkach, co sprawiło, że idea okazała się nierealistyczna, a ludziom, którzy mieli zostać przedsiębiorcami, brakowało do tego i ochoty, i kompetencji. W PGR-ach pracowali przecież najczęściej, wykonując jedną czynność. Kiedy rząd Mazowieckiego stracił poparcie, kolejne ekipy nie kontynuowały części inicjatyw, które miały wspomóc ludzi na tych terenach. Obietnice dla byłych pracowników PGR-ów często nie były realizowane lub przeprowadzane częściowo, co tylko podkopało zaufanie do państwa i ekip rządzących.

Tomasz S. Markiewka (ur. 1986) – doktor w Katedrze Filozofii Społecznej UMK w Toruniu, autor m.in. nominowanej do Nagrody Literackiej Nike książki „Nic się nie działo. Historia życia mojej babki”, w której opowiada o swoich korzeniach i emancypacyjnej roli kobiet na polskiej wsi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Ludzie z pustego obszaru pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Читайте на 123ru.net