Bartłomiej Dąbrowski: Bardzo szybko przyzwyczajamy się do sukcesu i chcemy jeszcze więcej (wywiad)

– Trochę zapominamy o tym, co było wcześniej. Bardzo szybko przyzwyczajamy się do sukcesu i chcemy jeszcze więcej. Przypominam, że jeszcze niedawno mogliśmy pomarzyć o tym, żeby żeńska reprezentacja znalazła się na igrzyskach. Dzisiaj nasza reprezentacja będzie w Paryżu na igrzyskach olimpijskich, a więc na najwspanialszym i największym turnieju, jakim można sobie tylko i wyłącznie […]

Artykuł Bartłomiej Dąbrowski: Bardzo szybko przyzwyczajamy się do sukcesu i chcemy jeszcze więcej (wywiad) pochodzi z serwisu Strefa Siatkówki - Mocny Serwis.

– Trochę zapominamy o tym, co było wcześniej. Bardzo szybko przyzwyczajamy się do sukcesu i chcemy jeszcze więcej. Przypominam, że jeszcze niedawno mogliśmy pomarzyć o tym, żeby żeńska reprezentacja znalazła się na igrzyskach. Dzisiaj nasza reprezentacja będzie w Paryżu na igrzyskach olimpijskich, a więc na najwspanialszym i największym turnieju, jakim można sobie tylko i wyłącznie wymarzyć – mówił w obszernym wywiadzie dla Strefy Siatkówki Bartłomiej Dąbrowski, nowy trener #VolleyWrocław. 

W długiej rozmowie ze Strefą Siatkówka Bartłomiej Dąbrowski opowiada o:

  • Sześcioletniej przygodzie z DevelopResem Rzeszów oraz długiej współpracy z trenerem Stephanem Antigą
  • Kulisach objęcia #VolleyWrocław i pierwszej pracy na własny rachunek
  • Reprezentacji Polski i zapatrywaniach na igrzyska olimpijskie
  • Zdrowiu mentalnym i różnicy w podejściu młodych a starszych zawodniczek
  • Obecnych problemach i brakach polskiej żeńskiej siatkówki

 

DEVELOPRES I KONIEC ROZDZIAŁU PT. “RZESZÓW”

Krzysztof Sarna (Strefa Siatkówki): Jak trudny był ostatni sezon w DevelopResie Rzeszów?

Bartłomiej Dąbrowski: Ostatni sezon wspominam bardzo pozytywnie, bo ponownie walczyliśmy o najwyższe cele i raz jeszcze graliśmy w finale mistrzostw Polski. Można powiedzieć, że w rzeszowskiej przygodzie był to dla nas najsłabszy sezon, bo w Lidze Mistrzyń nie pograliśmy zbyt dobrze. W pięknym półfinale Pucharu Polski przegraliśmy z ŁKS-em 2:3, ale na osłodę był finał mistrzostw Polski. To kolejne, moje szóste już, a klubu z Rzeszowa piąte wicemistrzostwo Polski. Myślę, że cały czas nie spadaliśmy poniżej kreski, jeśli chodzi o poziom sportowy. Wynikowo ten sezon był dla nas chyba najtrudniejszy.

Wypocząłeś po sezonie?

Tak. Właściwie doszedłem do siebie bardzo szybko. Co prawda praca z trenerem Antigą zawsze była wymagająca dla sztabu, tak więc chwila wolnego na pewno była potrzebna. Natomiast serce tęskni za siatkówką, także nie mogę doczekać się już kolejnego sezonu. 

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zazwyczaj z trenerem Antigą pracowaliście w biurze od godziny 9 do 19, a jedynym ukojeniem były dwie godziny treningu z zespołem. Czy zatem wracając do domu około godziny 19-20 jest jeszcze czas na inne zajęcia?

– W każdej pracy jest ważne, żeby znaleźć moment dla siebie. Faktycznie w tym systemie, w którym pracowaliśmy, nie było to łatwe, ale wynikało to również z tego, że mieliśmy bardzo dużo meczów. Rywalizowaliśmy także w europejskich pucharach, więc od listopada natłok meczów był ogromny. Stąd też było bardzo dużo pracy. Tym bardziej że Stephane zawsze podchodził do swoich zadań bardzo profesjonalnie. Każdy trening musiał być przeanalizowany, a każdy mecz to oczywistość. Tak naprawdę od pierwszego treningu po meczu musieliśmy być w pewnym stopniu przygotowani na kolejnego przeciwnika, dlatego tej pracy było bardzo dużo. 

Może nie jestem wielkim fanem, ale lubię gry wideo, zwłaszcza na PlayStation. Był to taki moment, kiedy od czasu do czasu mogłem trochę zresetować głowę. Starałem się organizować w miarę możliwości wolny czas. Nie ukrywam też, że czasami było to bardzo dziwne, kiedy zdarzał się dzień wolnego, bo nie było to codziennością. Dochodziło do tego, że miałem problem z organizacją rozkładu dnia, kiedy nie było treningu ani analizy wideo. Starałem się w miarę możliwości radzić, żeby głowa była stosunkowo świeża i gotowa do kolejnych wyzwań.  

Jakie to gry wideo?

– Może nie jestem wielkim graczem Fify, ale od czasu do czasu lubię w nią pograć. Jednak jestem większym fanem gier typu Assassin’s Creed. Chociażby teraz w wakacje mam czas na to, żeby cisnąć tytuł Ghost of Tsushima, tak więc bardziej takie gry do mnie przemawiają. Lubię pograć w Fifę, choć mówiąc szczerze, dla mnie ta gra na przestrzeni lat za wiele się nie zmienia. Jest trochę lepsza grafika względem przeszłości, ruchy zawodników nieco bardziej przypominają te z rzeczywistości, ale liczyłem na coś więcej i bardziej zbliżonego do NBA 2K, szczególnie w trybie kariery. Niewiele się jednak dzieje, więc zostałem przy FIFIE 22. Nie kupowałem nowych tytułów. Liczę na to, że EA Sports troszeczkę się postara i coś dołoży. Czekam z niecierpliwością na to, jak mnie ta FIFA zaskoczy. 

Powiedziałeś o wielu meczach. Jakie jest twoje zdanie nt. kalendarza TAURON Ligi? W ostatnim sezonie brutalnie się o tym przekonaliście, spędzając chociażby Sylwestra w autobusie.

– Szczerze mówiąc, zdania są podzielone i zapewne jest wiele negatywnych opinii. Uważam jednak, że wiedziałem, w co wchodzę, jeśli chodzi o zawodowy sport. Jestem dumny, że mogę pracować w ekstraklasie. Byłem bardzo dumny, że mogłem reprezentować DevelopRes Rzeszów i Rzeszów. Graliśmy w europejskich pucharach. Dla mnie są to najwspanialsze rozgrywki. Rywalizowaliśmy z najlepszymi zespołami na świecie – to wielka nobilitacja. 

Nie możemy narzekać, jeśli chodzi o kalendarz TAURON Ligi, bo tak naprawdę Liga Mistrzyń dodawała w skali tygodnia tylko jeden mecz. To absolutnie normalne. Jestem zdania, że PlusLigowcy mogą bardziej pomarudzić. Real Madryt, FC Barcelona, Manchester United czy Manchester City, które grają na wszystkich możliwych frontach, mają jeszcze więcej tych meczów. Nie mam powodów do narzekań w przypadku TAURON Ligi.

Taka sytuacja jak sylwester w autokarze akurat zdarzyła się mnie pierwszy raz. Jeżeli się nie mylę, to w lidze włoskiej już w pierwszy bądź drugi dzień świąt jest ligowa kolejka. Myślę, że nie mamy na co narzekać. Osobiście jestem dumny, że jestem częścią tych rozgrywek. Jestem przyzwyczajony do tego, że tak to wygląda. Nie było większego dramatu. Na pewno podróże nie są łatwą rzeczą, bo traci się na nie sporo energii. 

Pytam również z perspektywy fazy play-off. Jeszcze kilka lat temu rozgrywano dwa mecze u jednej drużyny i kolejne dwa u drugiej, a odstęp pomiędzy przemieszczeniem się był znacznie dłuższy. Aktualnie pomiędzy pierwszym a drugim meczem są 2-3 dni, a w ostatnich latach mieliście chociażby w finale do przejechania 700 kilometrów w jedną stronę. Mimo faktu, że okres przygotowań za wami, a zespół zgrał się na przestrzeni całego sezonu, zawsze korzystnie byłoby odbyć dwugodzinny trening, prawda?

– Przede wszystkim jest bardzo mało czasu na trening. Faktycznie w tej sytuacji budowa sportowej formy nie jest łatwa. Więcej czasu spędza się wówczas w samolocie czy w autobusie, aniżeli w hali. Szczególnie jeśli mówimy o przysłowiowej drugiej szóstce, która nie zawsze gra w meczach, a jeżeli gra, to gra mniej, a w dodatku nie może trenować. To jest problemem.

Również pamiętam tę fazę play-off, w której rozgrywało się dwa mecze w jednym mieście, ewentualny jeden lub dwa u przeciwnika oraz piąte, decydujące spotkanie to powrót na teren, gdzie się rozpoczynało. Szczerze powiedziawszy, bardzo lubiłem ten system, był bardzo fajny. To były bardzo fajne weekendy z siatkówką. 

Wydaje mi się jednak, że w tej sytuacji, w której jesteśmy dzisiaj, czyli w momencie, kiedy telewizja Polsat pokazuje każdy mecz – nie jest to możliwe, żeby w takim systemie rozgrywać play-off. Tak naprawdę musielibyśmy zacząć grać od godziny 8 rano do 20, żeby pokazać wszystkie mecze. Nie jest to możliwe. 

Faza play-off była świętem i wszyscy na nią czekali. Aktualnie są one bardzo mocno skracane. Być może to jest temat do rozważenia, bo tak naprawdę bardzo długo rozgrywamy ligę, a ostatnio kulminacyjny punkt sezonu w PlusLidze zamknął się w 2-3 tygodniach. To przeleciało bardzo szybko. Rozmawiałem również z chłopakami z Asseco Resovii Rzeszów i mówili, że jest tak dużo grania, a play-off jest skrócony, przez co jedna wpadka może przekreślić cały sezon. Takie jest życie. Nie mamy na to wpływu. Decydują o tym prezesi klubów, więc niech decydują tak, żeby było dobrze.

Powiedziałeś kiedyś, że otrzymałeś propozycję zostania pierwszym trenerem DevelopResu, ale wyraziłeś chęć współpracy z trenerem Antigą. Jak zatem wspominasz ten cały okres?

– To było po moim pierwszym sezonie. Myślę, że była to jedyna racjonalna decyzja. Oczywiście z tyłu głowy był taki moment, żeby spróbować, natomiast to nie był ten czas. Nie czułem się na tyle dojrzały jako mężczyzna, a tym bardziej jako trener, żeby prowadzić już taki zespół, jak zespół z Rzeszowa jako pierwszy trener. Sądzę, że te pięć lat dało mi bardzo dużo, przede wszystkim jako człowiekowi. Jestem innym facetem, niż miało to miejsce pięć lat temu – starszym, mam mniej włosów, ale sama możliwość pracy ze Stephanem to ogromny bagaż doświadczeń. 

Mogłem spojrzeć na siatkówkę z trochę innego punktu widzenia. Po pierwsze przyszedł do nas wielki siatkarz, ale również już wtedy wielki trener, bo mistrz świata. Nie każdy trener może wpisać sobie w CV mistrzostwo świata, natomiast Stephane jest mistrzem świata. Jest także olimpijczykiem jako trener i zawodnik. Wielka kariera zawodnicza za nim. Uważam, że cały czas stoi przed nim wielka kariera trenerska. Tak więc nic, tylko czerpać od niego, a także czerpać doświadczenia z szatni, które posiada, było dla mnie bezcenne. Nie siedziałem tak długo w szatni, jak on i nie pamiętam tego przysłowiowego zapachu szatni, a na pewno nie w takim stopniu jak trener Antiga. 

To bardzo wiele plusów. Oczywiście specyfika pracy także była trochę inna niż do tej pory, kiedy pracowałem chociażby z trenerem Micellim czy z polskimi trenerami na samym początku. To nauczyło mnie bardzo dużo. Musiałem sobie zupełnie inaczej organizować czas. Również to kwestia spojrzenia na siatkówkę. Stephane otworzył mi oczy na wiele rzeczy, jeśli chodzi o aspekty techniczno-taktyczne. 

Mogę wspominać ten czas tylko pozytywnie. Jestem bardzo szczęśliwy i dumny, że mogłem z nim współpracować. Teraz przed nim kolejne wyzwania w lidze włoskiej, przede mną również nowe wyzwanie. Jesteśmy cały czas w kontakcie. Myślę, że te relacje będą utrzymywane i że trzymamy za siebie kciuki.  

Byłbyś w stanie wymienić dla ciebie najważniejsze rzeczy, które wyciągnąłeś od trenera Antigi jak chociażby ze wspomnianymi aspektami, czy jednak tego jest na tyle dużo, że nie sposób wymienić coś konkretnego?

– Tych rzeczy jest bardzo dużo. Chociażby w pewnym stopniu przełożenie męskiej siatkówki do żeńskiej siatkówki. Wielokrotnie spotykałem się z opiniami, że kobiety nie są w stanie czegoś zrobić. Samemu mnie jako młodemu chłopakowi wydawało się inaczej, ale skoro wszyscy tak robili, to zapewne oznaczało, że tak powinno być. Natomiast Stephane przyszedł i nie zastanawiał się nad tym, czy kobiety są w stanie coś zrobić, tylko po prostu zaczął to wprowadzać. 

Chociażby przyjęcie zagrywki palcami. Dużo aspektów technicznych. Obrona pancakiem, która do tej pory niekoniecznie była stosowana, ale nie do końca, a przynajmniej nie pamiętam, żebyśmy specjalnie to trenowali. To bardzo ciekawy sposób rozwiązywania sytuacji, bo bardzo uelastycznia system gry w obronie. Nie pamiętam również, żebyśmy spędzali dużo czasu nad obroną górą (palcami) czy obronie jedną ręką.  

To są takie sytuacje, które czasami dają jeden punkt w secie, ale przy stanie po 23 ten jeden punkt ma znaczenie. Dużo wyciągnąłem od trenera aspektów taktycznych. Wielokrotnie dochodzi do polemiki nt. przysłowiowego machania rękami w bloku. Pamiętam, że zawsze każdy polski trener, z którym pracowałem i grałem jako zawodnik, zawsze krzyczał: “Nie machaj rękami, nie machaj rękami”. Następnie przyszedł Stephane, który odwrócił to o 180, stopni mówiąc, żeby machać rękami. Rozmawiałem z nim na ten temat. To było bardzo mocne zderzenie. Trener Antiga odwrócił wiele rzeczy, które do tej pory były mi wpajane jako zawodnikowi, a później asystentowi. Przewrócił wiele spraw i dał spojrzenie na tę sytuację. 

Te wszystkie sytuacje następnie bardzo pomagają w ustawieniu systemu blok-obrona, w dobrym blokowaniu oraz czytaniu ataku przeciwnika. Myślę, że to dało mi bardzo dużo wiedzy, której do tej pory nie miałem. 

Powiedziałeś, że przekonałeś się o tym, że kobiety są w stanie zrobić pewne rzeczy. Kiedyś także oznajmiłeś, że bardzo lubisz współpracę z kobietami. Czy jednak nawet w dalekiej perspektywie wyobrażasz sobie pracę z mężczyznami?

– Jak najbardziej, nie wykluczam takiej sytuacji. Trzeba być na to otwartym. Jak wielokrotnie wspominałem – bardzo cenię sobie współpracę z kobietami. Bardzo szanuję kobiety. One widzą zdecydowanie więcej niż mężczyźni i czują zdecydowanie lepiej emocje zarówno nasze, jak i koleżanek na boisku. My jako mężczyźni jesteśmy w stanie nauczyć się bardzo dużo od kobiet. Wydaje mi się, że praca z kobietami może dać bardzo dobry fundament do późniejszej pracy z mężczyznami. Po rozmowie ze Stephanem na pewno ten sposób komunikacji jest trochę inny. Natomiast jeśli chodzi o siatkówkę, ale rozumienie także innego człowieka to praca z kobietami uczy każdego dnia. 

Przytoczyłbyś ciekawostki, anegdoty związane z trenerem Antigą?

– Było ich sporo. Chyba nie mogę powiedzieć o każdej. Natomiast w pierwszym sezonie cały czas starałem się “zachęcać” Stephane’a do tego, żeby rozmawiał jak najwięcej z dziewczynami. Na początku mówił do mnie, że w życiu tyle nie rozmawiał, a ja mu mówiłem, że musi jeszcze więcej. To na pewno było dla niego zderzenie z żeńską siatkówką, jeśli chodzi o komunikację. To również facet, który lubi się uczyć i uczy się bardzo dużo. Także nie przyszedł całkowicie zielony do pracy z kobietami, bo jak go znam – objerzał mnóstwo meczów i odbył mnóstwo rozmów z trenerami. Stephane Antiga z pierwszego sezonu, a Stephane Antiga z ostatniego sezonu to na pewno dwie różne postaci. 

Czy twojego odejścia z DevelopResu można upatrywać wraz z odejściem trenera Antigi? Otrzymałeś może raz jeszcze propozycję zostania pierwszym trenerem?

– Nie otrzymałem takiej propozycji. Nie mam problemu, żeby o tym mówić. Zostałem wezwany przez byłego wiceprezesa Marka Pieniążka na rozmowę. Oświadczył mi, że klub nie widzi dalszej współpracy ze mną na kolejny sezon. Rozmowa trwała pięć minut. Marek mówił mi, że jednym z powodów było to, że jestem odbierany w pewnym stopniu jako człowiek Stephane’a Antigi. W klubie chcą zmienić sztab, co rozumiem. Myślę, że potrzebowano zmiany i trochę innego, świeższego spojrzenia na pewne rzeczy. Tak też się to potoczyło. 

Jeżeli nie będzie ci to kolidowało z pracą we Wrocławiu, to zawitasz do Bielska-Białej na mecz Ligi Mistrzyń, kiedy zawita zespół ze Scandicci?

– Pisałem do Bartka Piekarczyka po losowaniu, że spotka się ze Stephanem w Lidze Mistrzyń. Troszeczkę się pośmialiśmy. Zobaczymy. Jeżeli będzie taka możliwość i czas na to pozwoli, to czemu nie. Natomiast w tym momencie najważniejszy będzie dla mnie Volley Wrocław i przygotowania do meczów. Jestem jednak przekonany, że na pewno obejrzę ten mecz. Jeśli nie na żywo, to w telewizji. 

Misterna passa samych wicemistrzostw Polski. Co zaważyło, że na pięć szans ani razu nie zdobyliście złotego medalu?

– Jest mi bardzo ciężko odpowiedzieć na to pytanie, bo każdy z tych sezonów był trochę inny. Tak naprawdę nigdy nie było tego samego powodu. Dalej trudno mi rozmawiać na chłodno na ten temat, bo mimo wszystko cały czas jest zadra w serduchu. Myślę, że co najmniej raz powinniśmy zdobyć to mistrzostwo Polski. Jednak to, co teraz mówię, nie ma kompletnie żadnego znaczenia, ponieważ trzeba było to udowodnić na boisku, czego nie zrobiliśmy w tamtych latach.

Mieliśmy wiele sukcesów. Oczywiście ktoś się może z nas śmiać. Czytałem, że w ostatnim czasie jesteśmy Adasiem Miauczyńskim polskiej żeńskiej siatkówki. Chciałbym także przypomnieć, że nie ma w Polsce żadnego klubu, który od ośmiu lat jest nieprzerwanie wśród czterech najlepszych zespołów, z czego sześć lat z rzędu zdobywaliśmy medal. Zdobyliśmy Puchar Polski i dwukrotnie graliśmy w gronie najlepszych ośmiu zespołów Europy. Jak już się wszyscy pośmieją, to spojrzą na to z innej strony i stwierdzą, że trochę nam zazdroszczą tych wyników.

Oczywiście nie możemy się porównywać do Chemika, który ma jedenaście mistrzostw Polski. To wielki klub i nie podlega to żadnej dyskusji. Cały czas trudno mi mówić na ten temat na chłodno, bo czuję, że rozdział Rzeszowa nie jest do końca domknięty, jeśli chodzi o najważniejszy tytuł. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo zdobyliśmy wszystko, ale nie tę gwiazdkę nad herbem na koniec. Bardzo tego żałuję. Takie jest życie.

Wydaje mi się, że to, co byliśmy w stanie zrobić – zrobiliśmy. Gdybyśmy porozmawiali po czasie, to pewnie refleksje będą takie, że pewne rzeczy mogliśmy zrobić trochę inaczej, lepiej. Zawsze tak jest. Nie ma ludzi, którzy nie popełniają błędów. W ogólnym rozrachunku mojej sześcioletniej pracy w klubie z Rzeszowa jestem dumny z tego, co osiągnęliśmy. Podkreślam jednak, że bardzo brakuje mi złotego medalu. 

Z jakimi wnioskami, refleksjami wyjeżdżasz z Rzeszowa?

Długo można byłoby odpowiadać na to pytanie. Nie chciałbym do końca zdradzać tej kuchni. Na pewno praca ze Stephanem to ogromne doświadczenie. Pracowałem w jednym z najlepszych klubów na świecie, a organizacyjnie w jednym z najlepszych klubów w Europie. Jeśli chodzi chociażby o budowę klubu jestem w stanie pomóc, w tym wypadku, gdyby Volley Wrocław tego ode mnie oczekiwał bądź chciał tej pomocy. To absolutnie bezcenne doświadczenie. Z jednej strony uważam, że trener jest od trenowania, ale jeśli ma też doświadczenie z klubu, który pracował na bardzo wysokim poziomie, to również byłoby fajnie, gdyby klub z tego korzystał i chciał się rozwijać w tę stronę. Myślę, że oprócz siatkarskich i taktycznych doświadczeń jest również organizacyjne. 

Czy przez cały ten okres były siatkarki, z którymi szczególnie dobrze ci się pracowało? 

– Nie kategoryzuję zawodniczek, bo mogę powiedzieć, że z każdą pracowało mi się świetnie. Oczywiście jesteśmy tylko ludźmi i jak to wśród ludzi – z jednym masz fantastyczne relacje, a z drugim trochę słabsze. To normalne w grupie ludzi. O każdej zawodniczce mogę mówić tylko dobrze albo bardzo dobrze. Jestem także dumny z tego, z jak świetną grupą siatkarek miałem do czynienia przez sześć lat, bo były to wybitne siatkarki. Zawodniczki, które były wybitne, jeśli chodzi o polskie podwórko, ale też zawodniczki, które stają się wybitne jak chociażby Kiera Van Ryk. To dla mnie fantastyczny czas, jeśli chodzi o pracę z tymi ludźmi. Sztab był bardzo profesjonalny, budowała go wspaniała grupa ludzi bardzo dobrych trenerów. Mieliśmy fantastycznego statystyka, według mnie zdecydowanie jeden z najlepszych w Polsce. Mogę mówić tylko pozytywnie.  

Jakie jest twoje najgorsze oraz najlepsze wspomnienie z klubem z Rzeszowa?

– Gdybyś wcześniej mi powiedział, to bym się zastanowił (śmiech). Na pewno fantastyczne było dla mnie zdobycie brązowego medalu w moim pierwszym sezonie, bo było to dla mnie czymś magicznym. To dla mnie cudowne wspomnienie. Z pewnością wygrany mecz z VakifBankiem w Rzeszowie w ćwierćfinale Ligi Mistrzyń to również spełnienie marzeń i coś wielkiego. 

Myślę, że najgorszym wspomnieniem sportowym, a nie było ich dużo – był finałowy mecz na Podpromiu z ŁKS-em, w którym prowadziliśmy 2:0 i mieliśmy niemalże to starcie na 3:0, a w ogólnym rozrachunku na 2:0 w rywalizacji. Jednak przegraliśmy to starcie 2:3, a finał 1:3. 

START PRACY NA WŁASNY RACHUNEK

W najbliższym sezonie poprowadzisz Volley Wrocław. Skąd decyzja o rozpoczęciu pracy na własny rachunek?

– Poczułem, że przyszedł na to moment. Może nigdy nie ma dobrego albo złego momentu, ale wewnętrznie poczułem, że chcę spróbować i chcę to robić. Od samego początku pracy jako trener było to moim celem, żeby poprowadzić zespół w ekstraklasie. Propozycja z Wrocławia była najbardziej konkretna. Zachęciło mnie także to, że klub bardzo mnie chciał. Poza tym znaliśmy się także z przeszłości, bo przed DevelopResem pracowałem przez sezon w klubie z Wrocławia. Tak więc znałem ludzi, znałem prezesa Grabowskiego, Krystiana Janisza, który jest kierownikiem zespołu. Wspominam te czasy bardzo dobrze. To, na co się umówiliśmy z prezesem Grabowskim, zawsze było dotrzymane. Dlatego też była to dla mnie prosta decyzja. 

Nie będę pytał o konkrety, natomiast czy otrzymałeś sporo propozycji? Czy inne kluby również mocno o ciebie zabiegały?

– Były dwie oferty. Natomiast poważna była ta jedna z Wrocławia. Jeśli chodzi o drugą propozycję – nie chciałbym wymieniać nazwy klubu. Jednak jego prezes miał do mnie zadzwonić po dwóch tygodniach. Minęło pół roku i jeszcze nie zadzwonił, więc czekam na telefon cały czas.

Czy jakieś szczególne wspomnienia towarzyszą ci z klubem z Wrocławia poza tym, o czym wspomniałeś?

– To był bardzo fajny czas, ponieważ było to moje pierwsze zetknięcie z ekstraklasą. Pamiętam, że wynajmowałem pokój w centrum Wrocławia, przy samym rynku z naszym statystykiem Patrykiem Gosztyłą, którego pozdrawiam serdecznie. Mieliśmy cztery koty, bo nasza współlokatorka miała cztery koty. Był to bardzo fajny czas. Pamiętam nasze wspólne drogi na trening, gdzie niejednokrotnie popsuł nam się samochód. Było dużo anegdot z tamtego sezonu.

Współpracowałem z wieloma bardzo młodymi trenerami, bo Marek Solarewicz i Wojtek Kurczyński to bardzo młodzi szkoleniowcy. Była to bardzo fajna grupa ludzi. Fizjoterapeuta Artur Hnida, który jest fantastycznym człowiekiem. To bardzo ciekawy rok, być może nie na miarę wynikowy, jeśli chodzi o nasz końcowy rezultat (10. miejsce – przyp. red.), ale jeśli chodzi o relacje z ludźmi, było bardzo w porządku. Również klub zapewnił wszelkie warunki, żebyśmy mogli dobrze trenować.

Oczywiście do dzisiaj pewnym problemem jest to, że nie trenujemy w hali, w której rozgrywamy mecze. Takie jest życie. Wszystko inne jest na dobrym poziomie, tak więc nie możemy narzekać.

Na jak długo związałeś się z klubem z Wrocławia?

–  Na sezon.

Widzisz się na wiele lat w tym klubie?

– Trudno o taką odpowiedź od trenera, bo sam dobrze wiesz, jak wygląda praca trenera. Sami możemy się widzieć, ale prezes może nas nie widzieć (śmiech) bądź mogą nastąpić różne inne sytuacje, które powodują, że tak nie jest. Na ten moment jestem szczęśliwy, że podpisałem kontrakt w klubie z Wrocławia. Zobaczymy, jak ten sezon nam się ułoży. Jestem pełny nadziei, a także przekonany, że będzie to dobry sezon w naszym wykonaniu. Zobaczymy, czy jedna i druga strona będą zadowolone ze współpracy, a także czy będziemy szli w tę samą stronę. To zależy od wielu aspektów. Nie wykluczam tego, ale nie umiem odpowiedzieć, czy widzę się na wiele wiele lat w Volleyu, bo tego po prostu nie wiem.

 

Z dotychczas ogłoszonych transferów można powiedzieć, że kroi się ciekawa wizja składu. Po głowie trochę chodzi mi BKS Bielsko-Biała, który jeszcze niedawno również zajmował 7-8. miejsca albo nie grał nawet w fazie play-off. W ciągu kilku lat zbudowano fajny projekt, który przyciąga sponsorów.

– Nie ukrywam, że marzę o tym, żebyśmy we Wrocławiu nawiązali do wspaniałych czasów wrocławskiej żeńskiej siatkówki. Faktycznie BKS jest idealnym przykładem na to, jak pani prezes Aleksandra Jagieło z Bartkiem Piekarczykiem oraz całym sztabem tworzą ten klub i z roku na rok rozwijają się coraz bardziej. To klub prowadzony na bardzo zdrowych zasadach, który spokojnie może być przykładem dla wszystkich innych, jak to tworzyć. Na pewno, jeżeli w naszym przypadku miałoby miejsce nawiązanie do BKS-u, to byłoby to coś fantastycznego. Wierzę, że będziemy w stanie to zrobić.

Najpierw musimy jednak wiele udowodnić na boisku, żeby sponsorzy pchali się drzwiami i oknami do naszego klubu. Mówimy o zawodowym sporcie. Bardzo ciężko budować zawodowy sport bez pieniędzy. Zacznijmy od tego, co będzie się działo na boisku. Wierzę w to bardzo mocno, że później ludzie zarządzający klubem staną na wysokości zadania i będzie jak najwięcej sponsorów.

 

Zdążyliście już nakreślić sobie cele na nadchodzący sezon? Z tego składu, który został do tej pory ogłoszony, wydaje się, że dobrym założeniem, które nie byłoby pod stan ani ponad stan byłaby gra w pierwszej ósemce, prawda?

– Dostałem to pytanie w pierwszym klubowym wywiadzie, który dopiero się ukaże i odpowiem bardzo podobnie. Nie jestem osobą, która będzie myślała o tym, co wydarzy się w kwietniu, bo tego nie wiem. Na ten moment interesuje mnie tylko nasza praca i każdy trening, a później każdy pojedynczy mecz. Przede wszystkim wierzę w swój zespół i wiem, że jesteśmy w stanie rywalizować z każdą drużyną grają w TAURON Lidze. Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.

Mówienie teraz o tym, że gramy o utrzymanie, play-off, czwórkę, bądź że interesuje nas tylko złoty medal, nie ma kompletnie sensu, bo musimy udowadniać to wszystko na parkiecie co weekend. Na razie skupiam się tylko i wyłącznie na tym, co przed nami, a więc na pierwszych treningach. Chcę poznać zespół jak najlepiej, zwłaszcza w pierwszym meczu, w którym zmierzymy się z ŁKS-em. Możliwość rywalizacji z jednym z pretendentów do złotego medalu w przyszłym sezonie, będzie dla nas fantastycznym sprawdzianem.

Wierzę bardzo mocno w to, że doprowadzimy do takiej sytuacji, że każdy przyjeżdżając do Wrocławia będzie się “bał” grania z naszym zespołem i nie będzie przyjeżdżał po punkty, tylko będzie przyjeżdżał walczyć.

 

Jak duży wpływ miałeś na transfery? Przyszedłeś na gotowe, czy miałeś głos w sprawie, które zawodniczki zagrają w nadchodzącym sezonie?

– Muszę powiedzieć, że miałem duży wpływ. Wspólnie z prezesem Grabowskim budowaliśmy zespół. Wszystko, co się wydarzy, biorę na klatę (śmiech), dlatego, że nie mogę powiedzieć, że przyszedłem na gotowe. Zbudowaliśmy zespół wspólnie. Myślę, że jest to bardzo fajnie zbudowana drużyna. Mamy wiele młodych dziewczyn, kilka doświadczonych, więc to dobra mieszanka. Teraz kluczem będzie zbudowanie ekipy, która pójdzie za sobą w ogień. Dla mnie będzie to bardzo istotne. Oprócz siatkówki, techniki i taktyki te relacje są bardzo istotne. Wierzę, że stworzymy taki kolektyw, który będzie szedł za sobą w ogień i napsuje krwi pretendentom.

 

Nie tylko ty z Podkarpacia przeprowadzasz się do Wrocławia, ale także Weronika Gierszewska. Czy ta zawodniczka zrobiła na tobie szczególne wrażenie w ostatnim sezonie? Sama nominacja do odkryć sezonu mówi sporo.

– Tak. Podpisaliśmy natomiast Weronikę przed nominacją, więc nominacja nie miała znaczenia (śmiech). Śmieję się, ale obserwowaliśmy Weronikę, pracując w Rzeszowie i było to jedno z naszych przemyśleń na kolejny sezon, jeśli pracowalibyśmy w DevelopResie. Kiedy nadarzyła się okazja, żeby pracować z Weroniką, to po prostu z niej skorzystaliśmy. Również rozmawiałem z nią osobiście i jest to dziewczyna bardzo mocno nastawiona na pracę, która bardzo chce się rozwijać. Myślę, że to bardzo duży potencjał, a także, że wyciśniemy z niej maksa i że będzie to dla niej fantastyczny sezon.

Mamy jeszcze jedną atakującą, bo nie została jeszcze oficjalnie ogłoszona (dzień po rozmowie oficjalnie ogłoszona została Wiktoria Kowalska, przypomina red,), która także jest gotowa do rywalizacji na najwyższym poziomie i równie dobrze może być pierwszą atakującą. Mamy na tej pozycji bogactwo i dwie fantastyczne dziewczyny, które mają duży potencjał i są w stanie się jeszcze bardzo mocno rozwinąć.

 

Nieco uprzedziłeś moje pytanie, bo chciałem zapytać o to, która miałaby być pierwszą atakującą. Niemniej jednak nazwisko znane tobie chyba bardzo dobrze z ostatniego sezonu?

– Rozmawiałem z dziewczynami i każdej powiedziałem to samo, również w tej rozmowie mówiąc to samo. Na dzień dzisiejszy nie mam ustalonej pierwszej szóstki i nie wiem, kto będzie pierwszą atakującą, kto drugą, kto pierwszą rozgrywającą, a kto drugą.

Jedną rzeczą jest to, co mogę mieć w głowie i co może mi się wydawać. Natomiast trening będzie to weryfikował. Uważam, że naprawdę mam fantastyczną grupę dziewczyn. Według mnie każda ma coś do udowodnienia, grając w tej lidze. Wierzę, że ta rywalizacja na każdej pozycji będzie bardzo duża. To dobrze, bo rywalizacja tylko pomaga w tym, aby czynić postępy. Jestem przekonany, że obojętnie na którą z dziewczyn nie postawię na każdej pozycji, to jakość będzie wysoka, a ta, która będzie wchodzić nie będzie tej jakości obniżać.

Rozumiem, że rozpoczęliście już przygotowania?

– Zaczynamy w poniedziałek, 29 lipca. Tak więc przed nami jeszcze kilka dni.

 

Na czym konkretnie będzie się skupiać w trakcie przygotowań oraz sparingów? Na ten moment wiadomo, że przed wami Grand Prix w Ustce w dniach 2-4 sierpnia.

– Jeśli chodzi o sparingi, to rozpoczniemy je w Łodzi Memoriałem Michała Cichego. Bardzo się cieszę, że weźmiemy udział w tym turnieju jako zespół, ale również ja osobiście, bo znałem bardzo dobrze Michała. Jestem łodzianinem, więc cieszę się, że będę mógł uczcić w taki sposób jego pamięć. Oprócz tego mamy zaplanowany turniej w Wieliczce, sparingi z UNI Opole oraz sparingi ze Stalą Mielec. Tak więc rozegramy kilka meczów towarzyskich.

Na początku będzie standardowo, tak więc dużo kontroli piłki. Już w pierwszym tygodniu dość mocno będziemy stawiać na element obrony. Tego będziemy robić bardzo dużo. W miarę upływu czasu, w drugim tygodniu zaczniemy skakać. W trzecim tygodniu natomiast przystąpimy do gry sześciu na sześciu. Mamy już zaplanowane cykle treningowe. Również siłownia, zwłaszcza w pierwszym okresie będzie dla mnie bardzo istotna, ale także różnego rodzaju integracyjne czynności. Priorytetową sprawą będzie dla mnie zbudowanie zespołu z tej grupy.

 

Na ten moment nie ogłoszono w waszej drużynie żadnej reprezentantki Polski. Masz w tej kwestii bardzo dobrze porównanie. Czy w zespole, w którym nie ma żadnej reprezentantki, o wiele lepiej przebiega okres przygotowawczy? W ostatnich sezonach w DevelopResie musieliście czekać na niektóre zawodniczki, więc być może sparingi nie do końca były miarodajne?

– Szczerze mówiąc, nie wiem, bo pierwszy raz będę w sytuacji, w której będę miał do dyspozycji wszystkie zawodniczki (śmiech). Dla mnie to też będzie nowość. Zawsze miało to swoje plusy i minusy. Plusem było to, że pracowaliśmy indywidualnie bardzo dużo. Z dziewczynami ta praca jest bardzo ważna. W sytuacji, kiedy graliśmy tak wiele meczów, dochodziły europejskie puchary i nie było dużo czasu na trening, dlatego wykorzystanie okresu przygotowawczego do maksimum było bardzo istotne.

Natomiast teraz, kiedy jest cały zespół – powiem ci po okresie przygotowawczym (śmiech). Na ten moment nie wiem, ale cieszę się, że będą wszystkie zawodniczki. Również jestem zwolennikiem pracy indywidualnej, więc dużo czasu będziemy poświęcać na pracę z grupami. Później będziemy je łączyć w całość, by pracować nad taktyką i grą sześciu na sześciu. Samemu jestem bardzo ciekaw, jak to będzie przebiegało, bo po sześcioletniej pracy w klubie z Rzeszowa nigdy nie mieliśmy takiego komfortu, żeby mieć cały zespół. Będzie to dla mnie coś nowego.

 

Kiedyś także wspomniałeś, że kiedy rozpoczynałeś pracę w Rzeszowie, to na mecze przychodziło po kilkaset osób, a teraz ponad dwa tysiące. Czy w całej Polsce odczuwalny jest trend zwyżkowy, czy jednak to sukces buduje frekwencję?

– Myślę, że najodpowiedniejszą osobą do zadania tego pytania będzie Marek Pieniążek, bo to on stał za tym, żeby ta frekwencja w Rzeszowie tak rosła. To on jest magikiem, jeśli chodzi o budowanie frekwencji i szeroko pojęty marketing sportowy.

Na pewno sukces nie odrzuca, tylko przyciąga ludzi. To było wspaniałe. Do dziś mam ciarki, kiedy wspominam niektóre mecze i niekiedy było nawet cztery tysiące ludzi i kiedy była pełna hala w Rzeszowie, bo takie mecze również się zdarzały. To naprawdę niesamowite. Wierzę bardzo mocno w to, że również sukcesy reprezentacji sprawia, że kibic zakocha się w żeńskiej siatkówce, bo jest to piękna dyscyplina sportu.

Wierzę, że coraz liczniej kibice będą odwiedzać hale, w których będziemy rozgrywać mecze. Wierzę również mocno w to, że Hala Orbita w pewnym momencie będzie wypełniona do ostatniego miejsca. To również mój ukryty cel. Bardzo bym chciał, żeby na którymś meczu pojawił się komplet publiczności. Wierzę mocno również w to, że siatkówka żeńska wyjdzie z cienia i będzie kochana przez kibiców.

REPREZENTACJA POLSKI

Myślisz, że ewentualny sukces na igrzyskach olimpijskich byłby w stanie przyciągnąć ewentualnych sponsorów?

– Trochę zapominamy o tym, co było wcześniej. Bardzo szybko przyzwyczajamy się do sukcesu i chcemy jeszcze więcej. Przypominam, że jeszcze niedawno mogliśmy pomarzyć o tym, żeby żeńska reprezentacja znalazła się na igrzyskach. Dzisiaj nasza reprezentacja będzie w Paryżu na igrzyskach olimpijskich, a więc na najwspanialszym i największym turnieju, jakim można sobie tylko i wyłącznie wymarzyć. Myślę, że jest to bardzo specyficzny turniej. To nie jest normalny turniej jak każdy inny. Wielu wybitnych sportowców siada obok ciebie i je śniadanie, obiad czy kolację, więc ta głowa musi być na odpowiednim poziomie koncentracji.

To, jak ogromny postęp zrobiła reprezentacja Polski siatkarek to coś wspaniałego. Myślę, że dziś należymy do światowej czołówki. Na pewno jesteśmy w stanie rywalizować z każdą reprezentacją. Czy wygrać? To już drugi temat. Natomiast na pewno jesteśmy w stanie rywalizować z każdym. Bardzo mocno wierzę w to, że jeśli atmosfera igrzysk olimpijskich nie przytłoczy naszych dziewczyn, to możemy być z nich bardzo dumni.

Moim zdaniem grupa nie jest łatwa. Naprawdę nie lekceważyłbym tych zespołów, bo Brazylia to od lat wielka reprezentacja z Robertą na czele, a także z Gabi i Thaisą oraz wieloma wybitnymi siatkarkami. Oprócz tego reprezentacja Japonii, która dopiero co grała w finale Ligi Narodów. Trzeba do tych drużyn podchodzić z dużym respektem, aczkolwiek bez strachu. Trener Lavarini ma doświadczenie gry w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich, dotarł do półfinału z Koreą Południową. Na pewno wie, jak to zrobić.

Trzeba podejść spokojnie, mecz po meczu i niech dziewczyny się budują, budują formę i pewność siebie. Widać po meczach sparingowych, że czują się pewne swoich umiejętności. Miejmy nadzieję, że każdy kolejny mecz na igrzyskach olimpijskich będzie tylko i wyłącznie umacniał tę pewność, a dziewczyny uwierzą, że są w stanie zrobić coś wielkiego.

 

Czy twoim zdaniem tylko wyniki obydwóch reprezentacji determinują frekwencję na trybunach, czy są też inne zmienne?

Na pewno są też inne zmienne. Nawet sytuacje, kiedy graliśmy w ćwierćfinale Ligi Mistrzyń bądź też przyjechał VakifBank lub drużyna z Conegliano, Eczacibasi lub ekipa z Kaliningradu, to są to zespoły, których nie widzisz na co dzień. Jednak co by nie mówić VakifBank Stambuł to klub legenda, który spokojnie można by porównać do piłkarskiego Realu Madryt. Sama obecność trenera Guidettiego i wybitnych siatkarek jest czymś, co przyciąga. Chociażby Imoco Conegliano z trenerem Santarellim, Asią Wołosz oraz Isabellą Haak to coś, czego nie możemy oglądać codziennie na żywo. Przeciwnik również ma znaczenie.

Także to, że zespół gra fajnie w siatkówkę i wygrywa. Nawet kiedy nie wygrywa każdego meczu, ale gra fajną siatkówkę dla oka, to również pokazuje kibicom, że warto zobaczyć to na żywo i dawać dziewczynom wsparcie, na które zasługują, będąc w hali.

 

Co mógłbyś powiedzieć o zawodniczkach, które zagrają na igrzyskach olimpijskich, a z którymi współpracowałeś przez ostatnie lata? Mam na myśli tercet: Katarzyna Wenerska, Magdalena Jurczyk oraz Aleksandra Szczygłowska.

– Wydaje mi się, że gdybyś zapytał każdą z tych dziewczyn dwa lata temu, czy widzi się na igrzyskach olimpijskich w Paryżu, to pewnie by powiedziały, że raczej nie. Natomiast praca, którą wykonały i postęp, jaki poczyniły – nie tylko siatkarski, ale również jako ludzie sprawił, że dzisiaj są na absolutnym szczycie, jeśli chodzi o sport w Polsce. Dla mnie igrzyska olimpijskie są największym sportowym marzeniem.

Miałem szczęście urodzić się czasach, kiedy komentarz Włodzimierza Szaranowicza nt. igrzysk olimpijskich tylko i wyłącznie pobudzał wyobraźnie młodego człowieka. Bardzo się cieszę, że będzie honorowym attache na igrzyskach olimpijskich w Paryżu, jego dwudziesta akredytacja. To wielki dziennikarz sportowy, który tak naprawdę budował świadomość nie tylko sportowców, ale również kibiców i młodych ludzi nt. igrzysk olimpijskich.

Dziewczyny przede wszystkim zapracowały sobie na to. Dziś wchodzą do historii polskiego sportu, a jeśli osiągną wymarzony dla siebie wynik to tym bardziej. Jestem z nich naprawdę bardzo dumny i bardzo się cieszę, że będę miał znajome twarze na igrzyskach olimpijskich, za które będę trzymał kciuki. Wiem, ile pracy poświęciły te dziewczyny, żeby tam być.

 

Byłeś kiedyś asystentem reprezentacji do lat 20. Myślałeś kiedyś o zostaniu szkoleniowcem pierwszej drużyny?

– Tak, oczywiście. Nawet wtedy, kiedy trener Lavarini zostawał trenerem reprezentacji, to złożyłem swoje papiery na asystenta. Natomiast nie wybrał mnie. Praca z reprezentacją, a szczególnie z reprezentacją Polski to wielkie marzenie. Miałem tę przyjemność pracować z młodzieżowymi kadrami. Ogromnym zaszczytem było dla mnie Uniwersjada w zeszłym roku z reprezentacją Polski. Zdecydowanie chciałbym pracować z reprezentacją Polski.

 

Jakie różnice dostrzegasz w mentalności starszych i młodszych siatkarek?

-To bardzo trudny temat. Na pewno czasy się zmieniły i jest zupełnie inaczej. Wiele dziewczyn nawet tych z młodzieżowych reprezentacji nie do końca doceniają, gdzie są, ale to z tego względu, że będąc w SMS-ie Szczyrk, nie chcę powiedzieć,  że z automatu, bo to nie do końca prawda, ale w dużej większości już są reprezentantkami Polski. Już są skoszarowane na obozie. Wydaje mi się, że ta koszulka z biało-czerwoną flagą nie jest tym, czym była dla mnie, kiedy również miałem zaszczyt założyć taką koszulkę jako kadet.

Na pewno postać Asi Wołosz, która pokazuje siatkówkę na najwyższym poziomie, również wyszła z polskich zespołów do Włoch, gdzie jest jedną z największych gwiazd włoskiej siatkówki w tym momencie. Jest kapitanem włoskiego zespołu, będąc Polką. Bardzo ważne jest też to, że chciała wyjechać jako młoda zawodniczka. Jeżeli chcesz być mistrzem, to musisz zachowywać się jak mistrz i chcieć się cały czas rozwijać.

Niestety, mam wrażenie, że trochę rozleniwiamy siatkarki grające w Polsce i że nie do końca jest potrzeba tego wyjazdu za granicę. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu to również wina nasza, trenerów, bo to nie tak, że jedna osoba jest za to odpowiedzialna. Powoli zaczyna się to zmieniać i coraz więcej dziewczyn wyjeżdża. To ważne, żeby rywalizować z najlepszymi zespołami na świecie i móc zobaczyć, jak trenują najlepsi na świecie.

Teraz dla Martyny Łukasik gra w klubie z Conegliano będzie niesamowitym doświadczeniem. Stać na treningu obok Gabrieli Guimaraes to coś na pewno fantastycznego. Tym bardziej że Gabi to dziewczyna bardzo pozytywna i fajna, która może udzielić Martynie wielu cennych rad, jeśli ta tylko będzie chciała. To tylko i wyłącznie wartość dodana dla polskiej siatkówki.

Mogę znowu wsadzić kij w mrowisko, ale wyjazdy dziewczyn do Stanów Zjednoczonych nie pomagają. Stworzył się z tym pewien trend. Naprawdę nie jest łatwo je zastąpić w Polsce. Oczywiście mówię to z perspektywy trenera siatkówki. Perspektywa rodzice i zawodnika może być zupełnie inna, co należy uszanować. Na pewno czymś fajnym jest skończyć uczelnię w Stanach Zjednoczonych, mówić perfekcyjnie po angielsku.

To bardzo ważne rzeczy i absolutnie nie można mieć do tego pretensji. Natomiast fajnie byłoby, gdybyśmy potrafili stworzyć dla tych dziewczyn tak dobre warunki, żeby nie myślały o wyjazdach do Stanów. Za chwilę możemy mieć bardzo poważny problem, tym bardziej że w tym sezonie otworzyła się zawodowa liga amerykańska. Wiele Amerykanek wraca do Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie – robią się miejsca w europejskich ligach zagranicznych.

Jak wiemy, kilka naszych dziewczyn wyjeżdża, ale musimy je zastąpić. Jeżeli najlepsze juniorki wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, to może to być duży problem. Chociażby to się zmieniło.

Kiedyś każdy chciał być w tej ekstraklasie. Może nie to, że nie chce być, ale czy będzie za cztery lata, nie robi to problemu ani różnicy. Natomiast nam jako trenerom oraz prezesom klubów robi. Kluczem jest zbudowanie dla tych dziewczyn warunków, które będą je zatrzymywać w Polsce.

 

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że bardzo lubisz dziennikarzy oraz kibiców, a także że lubisz słuchać ich opinii. Przyznałeś także, że nie lubisz chamstwa w siatkówce. Czy jest jeszcze coś, czego nie lubisz bądź ci nie odpowiada?

– Zobaczyłem z wiekiem, jak wygląda to od środka. Dla mnie bardzo przykre jest, bo nie chcę mówić, że mnie to denerwuje, choć może trochę – opinie kibiców lub niektórych dziennikarzy, szczególnie młodych, którzy mają łatwość w wyrażaniu opinii, nie będąc nigdy na treningu. Nie chcę schodzić do tego, czy grałeś w siatkówkę lub w piłkę. Nie o to chodzi. Praca z zespołem jest tak piekielnie złożonym procesem, że czasami przeglądając X-a i czytając niektóre wypowiedzi, zastanawiam się, że ktoś nie ma absolutnie problemu z tym, żeby coś takiego napisać. Dla przykładu, że powinien grać ten, a nie ten lub ta, a nie ta albo powinien być wzięty ten, a nie tamten zawodnik. Drażni mnie to tylko i wyłącznie z tego względu, że wiem, ile czasu poświęca trener reprezentacji bądź klubowy, żeby przeanalizować tych zawodników czy zawodniczki. To nie jest tak, że on rzuca monetą i weźmie tego, bo bardziej go lubi. Czasami decyduje o tym bardzo dużo czynników.

To, czego nie cierpię, to chamstwo w komentarzach. Nie podoba mi się to, choć nigdy mnie to nie spotkało. Rozmawiałem z kimś w cztery oczy i czasami są to bardzo fajne dyskusje. Czasami ja kogoś przekonam, a bywało też tak, że ktoś mnie przekonał do swoich pewnych opinii, obserwując mecz.

Komentarzy jako komentarzy nie czytam, ale zawsze lubię porozmawiać z kibicami w hali, po meczach. Również to, co robimy, robimy dla kibiców. Bardzo cenię dziennikarzy i chciałbym to podkreślić. Bardzo szanuję zawód dziennikarza, dziennikarza sportowego. Mam dużo szczęścia, że urodziłem się w czasach, w których mogłem słuchać pana Bogdana Tomaszewskiego komentującego tenis, a także pana Włodzimierza Szaranowicza, Mateusza Borka i paru innych, którzy naprawdę przybliżali mi ten sport. Dzięki nim zakochałem się w tym sporcie.

Wiem, jak trudna jest wasza praca. Chyba nigdy nie odmówiłem nikomu wywiadu, choć czasami są sytuacje, w których dziennikarz jest kompletnie nieprzygotowany do wywiadu. Jednak w porządku, nie każdy musi być specjalistą w siatkówce. Być może trafiłem tak, że ktoś był specjalistą w innej dyscyplinie sportu, a akurat musiał być na meczu. Takie rzeczy się zdarzają. Bardzo szanuję was i ten zawód, dlatego zawsze z wielką przyjemnością porozmawiam. Być może oficjalnie nie o wszystkim powiem, natomiast na pewno w cztery oczy z przyjemnością z każdym podyskutuję.

 

Z twojej perspektywy, kiedy zaczynałeś spoglądać na siatkówkę, a tym, co jest teraz – jak bardzo została skomercjalizowana i stała się produktem?

– Kiedy zaczynałem grać w siatkówkę, to ona już zaczynała robić się produktem. Pamiętam, że byłem młodzikiem, kiedy reprezentacja Polski zdobywała wicemistrzostwo świata w 2006 roku. To był pierwszy medal od złotej ery Huberta Jerzego Wagnera, jeżeli mówimy o mistrzostwach świata. Od tego momentu ta koniunktura na siatkówkę na pewno ruszyła. Z pewnością to, że telewizja Polsat zainwestowała w siatkówkę, nasi siatkarze i siatkarki pojawiają się w reklamach i to, że stała się troszeczkę sportem narodowym, zapewne przez wyniki.

Byłem na Memoriale Wagnera, oglądałem w telewizji turniej w Gdańsku. Kiedy widzę pełną halę ludzi na turniejach towarzyskich, to umówmy się, że nie jest to normalne zjawisko. Tak naprawdę to coś fantastycznego, że mówimy o turnieju towarzyskim i mamy zapełnione największe hale w Polsce do ostatniego miejsca. To wspaniałe, a zarazem tylko pokazuje, jak w jak fantastyczną stronę ta siatkówka poszła.

Na pewno ogromnym plusem jest to, że zarobki również poszły do góry, jeśli chodzi o siatkarzy i siatkarki. Też tak powinno być, bo poziom sportowy jest duży i powinno być to odpowiednio wynagradzane. Wszyscy na tym skorzystali.

Może akurat teraz kiedy mówimy o sytuacji, w której jest za dużo meczów, następuje minimalny przesyt siatkówką. Faktycznie, jeśli byśmy chcieli, to jesteśmy praktycznie w stanie oglądać siatkówkę prawie od środy do niedzieli, a nawet do poniedziałku cały czas. Być może to trochę sprawia, że kiedyś czekało się na mecze Skra – Resovia za największych czasów tych dwóch zespołów, czy w żeńskiej siatkówce Atom Sopot – Chemik Police, w ostatnich latach Chemik – DevelopRes, później dołączył ŁKS, czy także Jastrzębski Węgiel ze Skrą Bełchatów. Tych legendarnych meczów było bardzo dużo. Natomiast teraz tych meczów jest trochę za dużo. Ktoś, kto jest zakochany w siatkówce, nie może narzekać, bo może oglądać od poniedziałku do niedzieli.

 

Zwracasz może uwagę na polską wojenkę kibiców piłki nożnej i siatkówki? Zwracasz uwagę na, to kiedy jest mowa o sporcie narodowym? Czy dla osoby będącej tak blisko przy siatkówce nie jest bolesne, że mimo dostarczanych medali rok w rok przez siatkarki i siatkarzy nadal te osiągnięcia są marginalizowane?

– Szczerze mówiąc, nie czuję, żeby osiągnięcia siatkarzy i siatkarek były marginalizowane. Kompletnie nie wchodzę w tę wojenkę pomiędzy piłką nożną a siatkówką, bo jeśli chodzi o wyniki sportowe, to według mnie nie mamy zupełnie o czym dyskutować.

Piłka nożna jest sportem globalnym i trzeba to też rozumieć. Na wyobraźnię małych dzieci działa Cristiano Ronaldo, Leo Messi, Neymar, Mbappe, czy teraz Lamine Yamal, który może być w tym momencie przykładem dla dzieciaków. Młody chłopak, mistrz Europy. Już teraz jest w pierwszej jedenastce reprezentacji Hiszpanii coraz FC Barcelony. Niespełna siedemnastolatek.

Również, kiedy zaczynaliśmy nasze życie sportowe, czy ty, czy ja – pierwszym, którego kojarzyliśmy, był Jacek Krzynówek, czy Maciej Żurawski, wymienilibyśmy jeszcze Ronaldo Nazario, Ronaldinho, a niekoniecznie Dawida Murka, którego bardzo szanuję i lubię. Nie ma dyskusji o tym, że to legenda siatkówki.

Pierwsze, co wpadało i o czym się słyszało, to piłka nożna, a niekoniecznie o siatkówce. Tak więc nie wchodzę w tę wojenkę. Dla mnie piłka nożna jest sportem globalnym, a siatkówka nie jest sportem globalnym. Nie każdy gra w siatkówkę, a jeśli gra, to ten poziom jest bardzo słaby, jeżeli mówimy o krajach afrykańskich, choć uważam, że potencjał jest tam bardzo duży. Mówiąc o jakości sportowej, jest ona niska.

Dla przykładu, kiedy oglądamy mistrzostwa świata i widzimy zespoły z krajów afrykańskich to chociażby Ghana zrobiła furorę na mistrzostwach świata. Tych zespołów grających w piłkę na wysokim poziomie jest coraz więcej. Ostatnie mistrzostwa Europy – Albania, niesamowite Austria, Turcja i Gruzja. Nagle mówimy o zespołach, które jeszcze kilka lat temu ogrywaliśmy bardzo łatwo za trenera Nawałki. Teraz okazuje się, że te drużyny grają na bardzo wysokim, europejskim poziomie.

Wydaje mi się, że w siatkówce już tak nie jest. Turcja nie jest potentatem. Moglibyśmy wymieniać wiele z tych zespołów. Prawda i tak jest po naszej stronie (śmiech). Sukcesy sportowe zarówno klubowe, jak i reprezentacyjne są niepodważalne. Nie ma o czym dyskutować.

 

W jednym z ostatnich wywiadów Wojciech Szczęsny wyraził obawy, że za 10-15 lat FIFA będzie tym, czym teraz piłka nożna. Nie boisz się, że w pewnym momencie młode dzieciaki zamiast rozpocząć sportową przygodę będą wybierały internetowe życie?

– Już tak jest. Pozwoliliśmy na to. Myślę, że będzie bardzo ciężko to zatrzymać. Moim zdaniem teraz jest wielka rola nauczycieli, trenerów oraz młodzieży, by pokazywać, że sport naprawdę jest fajny. Sport naprawdę daje bardzo dużo. Sport zawodowy daje bardzo dużo, ale również bardzo dużo zabiera, bo taka jest prawda. Ktoś może mi odbić piłeczkę, że pewne rzeczy, które wymienię, można również robić, nie uprawiając sportu. Oczywiście. Jednak możliwość poznawania świata, możliwość poznawania różnych kultur, bo grasz z zawodniczkami i zawodnikami z różnych krajów. Możliwość wyjazdu do wielu krajów. Możliwość uczenia się pracy w grupie oraz rywalizacji. Mam wrażenie z obserwacji, że młodzież dzisiaj ma ogromny problem z rywalizacją. To naprawdę bardzo duży problem, bo młodzi nie potrafią rywalizować. Nie chodzi mi o niezdrową rywalizację, tylko o rywalizację codzienną. Każdego dnia jest rywalizacja w jakimś aspekcie.

Jako dziennikarz chcesz napisać jak najlepszy, a nie jak najgorszy artykuł. Zależy ci na tym, żeby ta publikacja była dobrą publikacją. Myślę, że innym dziennikarzom również na tym zależy. Ktoś chce zrobić dobry program, ktoś chce wygrać mecz, ktoś chce być dobrym trenerem i na tym mu zależy. To normalne. Dla mnie w życiu rywalizacja była czymś oczywistym. Nie chcę mówić, że za moich czasów, bo to głupio brzmi. Mam 31 lat, więc to też nie jest tak dawno temu. Chodzi o to, że wracałem ze szkoły, rzucałem plecak i już graliśmy w piłkę na boisku. Grałeś po to, żeby wygrywać, a nie po to, żeby przegrywać.

To, co jest również bardzo przykre i także widzę w pracy nawet z seniorkami, to że duża grupa dziewczyn, ale chłopców pewnie też ma problem z pewnością siebie. Widzę ogromną pewność siebie na Instagramie, ale nie widzę tego w realnym życiu. Jest to dla mnie straszne, bo pracowałem i będę pracował z grupą fantastycznych kobiet, które miały wspaniałe zainteresowania i jako ludzie były fantastycznymi jednostkami. Czasami jednak widziałem wielki brak pewności siebie. To później również przekłada się na boisko, bo w pewnym momencie jest wynik 23:23 i to ty musisz podjąć decyzję, co zrobić w tym momencie. Oczywiście, czasami jest tak, że pomoże ci trener, bo spojrzysz i akurat coś ci podpowie, ale finalnie to ty musisz zaatakować tę piłkę, przyjąć piłkę, wykonać zagrywkę, bo trener nie zrobi tego za ciebie. Tutaj widzę pewnego rodzaju obawę, strach przed błędem, strach co ktoś pomyśli. To nie ma znaczenia, co ktoś pomyśli. Mówię to z mojego punktu widzenia. Natomiast dla tych osób to, co ktoś pomyśli, może być bardzo ważne.

To na pewno temat, na który będę rozmawiał z początku sezonu ze swoimi siatkarkami. Czasami naprawdę mam wrażenie, że jako trenerzy widzimy dużo więcej, wierzymy bardziej albo widzimy ten potencjał. Nie mówię tylko o sportowym potencjale, bo sportowy potencjał to jedna rzecz. Przede wszystkim potencjał jako człowiek jest tak duży i przykre według mnie jest to, że jest niewykorzystywany przez brak pewności siebie w jakimś stopniu. To spowodowane wieloma rzeczami, ale myślę, że rozmawialibyśmy i dyskutowali o tym przez cały dzień. Potrzeba specjalistów, którzy znają się na tym dużo lepiej niż ja. Mówię to tylko z tych obserwacji, które mam teraz.

Mam nadzieję, że znajdziemy sposób na to, żeby to zmieniać i otwierać przede wszystkim młodzież na siebie nawzajem. To również bardzo istotne, żeby rozmawiać ze sobą więcej. Kolejnym spostrzeżeniem jest to, że mamy ogólnie problem z rozmową. Wstydzimy się tego, że mamy z czymś problem. Wstydzimy się tego, że jesteśmy w czymś słabsi, a to normalne, bo jesteśmy tylko i wyłącznie ludźmi. To, że masz problem jednego dnia, nie jest powodem do wstydu. Każdy z nas ma prawo mieć problem. Każdy z nas ma prawo mieć gorszy dzień. Możliwością rozwiązania tego jest rozmowa i nie ocenianie, tylko przede wszystkim wsparcie dla tej osoby. Mam wrażenie, że za często oceniamy, a za mało wspieramy.

 

Czy niepewność podjęcia decyzji przy stanie 23:23 można tłumaczyć presją?

– Mam jeden problem z presją. VakifBank miał to fantastycznie napisane w swojej hali: “Presja to przywilej, na który zasługujemy “. Czym tak naprawdę jest presja? Pewnie każdy z nas ma swoją definicję presji. Specjaliści zapewne również mają swoją. Presję ma ten, kto jest najlepszy, który chce być najlepszy – on ma presję. Lubię kino. Na pewno oglądałeś Bohemian Rhapsody. Nie wiem, czy oglądałeś Rocketman lub film dokumentalny o Whitney Houston. To byli najwybitniejsi artyści na świecie. Mieli ogromną presję, ale dlatego, że byli najlepsi. Przecież gdyby byli najsłabsi, to nie musieliby napisać jednej piosenki więcej bądź wydać jednej płyty więcej.

VakifBank ma presję, FC Barcelona ma presję, Real Madryt ma presję. DevlopRes miał presję, Chemik miał presję, bo to były najlepsze zespoły. Wiem, że wielu może narzekać na poziom, ale bycie w ekstraklasie już sprawia, że jesteś wyjątkowy. To już z automatu nakłada na ciebie presję, z którą musisz sobie poradzić. Jeżeli chcesz być wyjątkowy i najlepszy, to presja była, jest i będzie. Będzie ci towarzyszyć do końca życia. Skończysz kiedyś uprawiać sport, ale w życiu ciągle będzie rywalizacja, w życiu zawodowym. Jeżeli nie będziesz w stanie rywalizować i nie będziesz sobie radził z presją, wówczas będziesz miał bardzo duży problem. To jest coś, co trochę zatracamy. Dla mnie presja to przywilej, nie jest niczym złym.

Również zastanawiam się nad pracą z psychologiem. Uważam, że jest to potrzebne, a to nic złego. Trzeba się uczyć umiejętności radzenia sobie z presją, emocjami, oczekiwaniami oraz relaksu głowy. Nie można się tego bać ani wstydzić. To bardzo trudne tematy.

 

Czytasz dużo książek, chociażby o rozwoju osobistym?

– Czytałem sporo. Jednak tak szczerze, wyrzuciłem to dlatego, że jest bardzo dużo amerykańskich książek amerykańskich autorów, które są fantastyczne. Polecam. Ogólnie polecam książki i je czytać, a nie wyrzucać (śmiech).

Jesteśmy innym narodem niż Amerykanie. Nasz mental jest zupełnie inny niż amerykański. To nie wynika z tego, jacy jesteśmy teraz, tylko z tego, że tam mental jest budowany od dziecka. Przynależność do barw, szacunek do żołnierza, szacunek dla funkcjonariusza. To dużo tematów, które działają na nich bardzo dobrze. U nas nie do końca to wychodzi dobrze.

Według mnie kluczem do zdrowia mentalnego jest rozmowa i próba zrozumienia. Przede wszystkim także my jako trenerzy jesteśmy trochę upośledzeni, jeśli chodzi o pracę. Jako trenerzy powinniśmy być również psychologami. Tak naprawdę nie mamy zbyt wielu narzędzi poza książkami. Miałem psychologię na studiach, ale czasami trzeba powiedzieć: “Słuchaj, nie umiem ci pomóc. Potrzebujemy kogoś, kto jest w tym specjalistą”. Czasami chcemy pomóc, a możemy zaszkodzić.

Z mojego bliskiego otoczenia słyszę teraz, ile młodych dzieciaków ma problemu z depresją. Na początku nie mogłem tego zrozumieć. Mówię: “Jak depresja, dlaczego depresja u tych młodych dzieciaków, skoro wszystko jest?”. Rozmawiałem z jednym psychologiem, z jednym i z drugim trenerem młodzieży – zaczyna być to ogromnym problemem. Dzieciaki bardzo często są zostawione same sobie. To, co u ciebie się dzieje jako dziecko, przekłada się również na seniorską karierę. Ten brak pewności siebie wynika również m.in. stąd.

Mówiąc o pewności siebie, nie chciałbym mylić tego z arogancją. Również nie o to chodzi. Ostatnio czytałem artykuł o ś.p. Kobe Bryantcie, który swój dzień treningowy rozpoczynał o godzinie 5 nad ranem. Piąta rano. Leciał do centrum treningowego na trening indywidualny, później miał fizjoterapię, śniadanie i trening taktyczny. Cały dzień siedział w klubie. Tak robią najwięksi, dlatego są najwięksi.

Nasza wiedza nt. sportu na najwyższym światowym poziomie nie jest jeszcze duża, a szczególnie w siatkówce – bo myślę, że jesteśmy w stanie zrobić tu ogromny postęp. Potrzeba do tego na pewno finansów. Czytałem również książkę o Bayernie Monachium czy kilka książek nt. tego, jak są zorganizowane kluby NBA i jak to ogólnie wygląda w Stanach Zjednoczonych.

Wydaje mi się, że w żadnym żeńskim klubie z ekstraklasy nie ma współpracy z psychologiem. Nie słyszałem, żeby któryś z klubów oznajmił, że pracuje z psychologiem. Jestem przekonany, że kluby NBA pracują z psychologiem. To absolutnie podstawowy członek sztabu szkoleniowego. To nie jest tylko i wyłącznie wina klubów bądź tego, że klub musi. Chodzi również o to, że muszą się na to znaleźć środki.

Lata temu nie było trenerów od przygotowania fizycznego ani statystyków. Statystyki robili trenerzy od Siatkówki. Treningi przygotowania fizycznego przeprowadzili trenerzy od siatkówki. Pewnie teraz przychodzi trener od przygotowania i puka się w głowę, mówiąc, “Chłopie, coś ty tu w ogóle robił”. Jednak już poszliśmy w tym do przodu. Każdy klub ma trenera od przygotowania fizycznego i statystyka, więc może przyjdzie taki moment, w którym każdym klub będzie miał psychologa i dietetyka. To również są bardzo istotne rzeczy.

Jestem również przekonany o tym, że wielu sportowców w Polsce nie ma dostatecznie dobrej wiedzy chociażby nt. żywienia. To również sytuacja, która jest bardzo ważna, bo zawodnik w cudzysłowie zarabia ciałem. Jak długo będzie zdrowy, jak długo będzie grał na najwyższym poziomie, tak długo będzie zarabiał dobre pieniądze.

Gdzieś czytałem również wywiad z LeBronem Jamesem. To oczywiście inna skala i nie porównywałbym, ale LeBron wydawał ze swoich pieniędzy milion dolarów na odnowę biologiczną. Wiem, że zapewne zarabia sto milionów, więc milion nie jest dla niego specjalnym problemem. Chodzi mi jednak o to, że facet, który jest w pewnym wieku jako sportowiec, sam wie, że musi o siebie zadbać trzy razy bardziej niż młody chłopak, żeby być na tym samym poziomie.

Dużo rozwoju przed nami wszystkimi. Idzie to wszystko w bardzo dobrą stronę. Myślę, że jest coraz lepiej i będzie jeszcze lepiej. Nic, tylko tak dalej.

 

Zobacz również:

Oficjalnie: Wymiana trenerów na linii Rzeszów – Wrocław

Artykuł Bartłomiej Dąbrowski: Bardzo szybko przyzwyczajamy się do sukcesu i chcemy jeszcze więcej (wywiad) pochodzi z serwisu Strefa Siatkówki - Mocny Serwis.

Читайте на 123ru.net